A A A

Dufourspitze w stylu alpejskim.

Cała trasa przejścia

Dufourspitze – 4634 m n.p.m jest drugim po MontBlanc najwyższym szczytem w Alpach. Szczyt ten zlokalizowany jest w Alpach Pennińskich w bardzo malowniczym masywie Monte Rosa, który to właśnie wraz z wystającym z niego Dufourspitze stał się naszym celem.
Termin naszego wyjazdu był wielokrotnie przekładany ze względu na niesprzyjającą pogodę, cechującą się sporymi opadami śniegu. Ostatecznie na wyjazd zdecydowaliśmy się na początku listopada 2015 roku aby zaznać rozkoszy niskich "wczesnozimowych" alpejskich temperatur. Był to wyjądkowo sprzyjąjący moment, ponieważ udało nam się wstrzelić idealnie w jednotygodniowe okno pogodowe, które umożliwiło nam wejście na szczyt. Zaraz po opuszczeniu przez nas tamtejszego rejonu pogoda ponownie załamała się.
Masyw Monte Rosa był dla nas niezwykle łaskawy pod względem pogody. Dzięki czemu przez cały okres naszego przemarszu, który trwał 8 dni mieliśmy idealną pogodę i przejrzystość powietrza.

Jednak mimo tego, że w czasie samego przemarszu pogoda była wyśmienita, nie można tego samego powiedzieć o warunkach na jakie napotkaliśmy na górze.
Przed naszym przyjazdem, jak zostało wspomniane, miały miejsce z rzadka ustające opady śniegu. Ostatni alpiniści odwiedzili masyw Monte Rosa we wrześniu, a więc blisko 2 miesiące przed nami. Od tej pory żadna żywa dusza nie uraczyła swoim jestestwem Dufourspitza.
Trzeba przyznać, że te warunki dały nam również ostro w kość podczas powrotnego przemarszu do naszego obozu, z którego rozpoczynaliśmy atak szczytowy.

Zermatt, z którego rozpoczynał się szlak naszego przemarszu w stylu czysto alpejskim jest jednym z najdroższych miasteczek turystycznych na świecie. Ponadto nie można do niego wjeżdżać pojazdem spalinowym jeżeli nie jest się jego mieszkańcem. Zmusza to przybuszów do pozostawiania swoich wehikułów nieco niżej w miejscowości Tasch i dotarcie do Zernatt przy pomocy kolejki lub taksówki.
Przed wyjazdem do Zermattu musieliśmy stoczyć jeszcze bój z naszym ekwipunkiem tak aby zminimalizować wagę plecaków przy jednoczesmym zoptymalizowaniu ilości sprzętu i jedzenia, które należało zabarać ze sobą aby przetrwać cały okres naszego przemarszu i umożliwić sobie zdobycie szczytu.
Kompormis był bardzo trudny, a mówiąc szczerze to niestety nie udało się go osiągnąć i każdy z naszych plecaków jak zwykle ważył sporo ponad 30 kg.

Zermatt to piękna i malownicza miejscowość otoczona zjawiskowymi szczytami takimi jak Matterhorn, który przykuwa mocno uwagę swoją strzelistością. Matterhorn swoim majestatycznym wizerunkiem upiększał nam widoki panoramę przez cały czas naszego przemarszu.

Drugiego dnia po naszym wymarszu z Zermatt przed południem dotarliśmy do Gornergrat, gdzie zaprezentowaliśmy się jako dość osobliwe zjawisko wśród turystów, którzy docierają w to miejce przy pomocy kolei. Niektórzy z nich robili sobie z nami zdjęcia, inni spoglądali podejrzliwie na nasze ubiory oraz przepastne plecaki, z których zwisał metalowy szpej, który świetnie nadawałby się również do rozłupania komuś głowy.
Z tego punktu musieliśmy zejść w dół na lodowiec po to, by późnej wspiąć się w górę na masyw Monte Rosa, gdzie mijając Monte Rosa Hutte na wysokości 3300 m n.p.m. mieliśmy w planach rozbić nasz obóz. Z obozu tego po 2 dniowym zaaklimatyzowaiu się i wstępnym przetarciu szlaku wykonaliśmy atak szczytowy.

Podczas całego naszego przemarszu pokonaliśmy przeszło 5000 m ze wzgledu na układ terenu. Najpierw podeszliśmy na Gornergrat, a następnie zeszliśmy na jęzor lodowca i ponownie weszliśmy na masyw Monte Rosa.
W Monte Rosa Hutte natrafiliśmy na ostatni wpis z września. Śladów na śniegu nigdzie nie można było napotkać co potwierdzało fakt, że jesteśmy tutaj sami i aby umożliwić sobie podejście na szczyt, które miało się rozpocząć się w nocy o czołówkach, musimy przetrzeć pewną część drogi przez poszarpany szczelinami lodowiec za dnia.
Tak więc dnia następnego po przybyciu do miejsca, w którym założyliśmy nasz obóz, wyruszyliśmy w kierunku Dufourspitze aby wyznaczyć trasę przejścia przez lodowiec i głęboki śnieg. Przecieranie niektórych elementów drogi w nocy bez dobrej widoczności byłoby dość ryzykowne i zajęłoby nam zbyt wiele czasu.
Należy pamiętać, że jest to listopad. Słońce wstaje ok. 7 i zachodzi ok. 17, a więc czasu na potencjalne zdobycie szczytu nie było za wiele.

Po przeznaczeniu połowy jednego dnia na założenie śladów i całego drugiego na odpoczynek i regenerację po wtarganiu całego ekwipunku w dość niesprzyjających warunkach zaplanowaliśmy próbę zdobycia szczytu z wyjściem ok. 3 w nocy.

12 listopada ok. godziny 3 w nocy, spięci we troje liną (bo tyle osób liczyła nasza "wycieczka") wyruszyliśmy na atak z założeniem przejścia takiego dystansu, na którego przebycie pozwolą nam warunki.
Do miejsca, do którego przetarliśmy ślad dwa dni wcześniej dotarliśmy ok. 5, a więc dwie godziny przed wschodem słońca. Na szczęście dalsze dwie godziny przemarszu odbyły się po względnie bezpiecznym terenie i o 7 rano, gdy zaczęło się przejaśniać powoli zbliżaliśmy się do podnóża strzelistej grani prowadzącej na szczyt Dufourspitze.

Praktycznie cały czas trzeba było brnąć w miękkim zapadającym się na różną głębokość śniegu co było niezwykle wyczerpujące tym bardziej, że wysokość już dawno przekroczyła 4000 m n.p.m.
Trasa przemarszu do grani prowadziła zarówno miejscami przez dość "lawiniasty" teren na zmianę z wypłaszczeniami oraz załamaniami i poszarpanym lodowcem, a w wyższej partii przemarszu ze zwisającymi serakami.

Grań prowadząca na Duforspitze słynie z tego, że jest dość długa i wyeksponowana. Jest tam na przemian skała, śnieg i lód o różnym stopniu trudności. Rozpoczyna sie kilkudziesięcio metrowym podejściem po ścianie z nachyleniem ok. 50 stopni i ekspozycją.
W dalszej kolejności jest to grań skalna z wmieszanymi odcinkami śnieżno-lodowymi. Dla bezpieczeństwa w paru miejscach założyliśmy przeloty, ale przez zdecydowaną większość przejścia przez grań opieraliśmy się głównie na przeplataniu liny przez układ terenu (wystające skały).
Trzeba przyznać, że przejście granią jest mocno emocjonujące i sprawia wiele "przyjemności" lub może lepiej nazywając sytuację po imieniu "wiele wrażeń".
Trudność wspinaczkowa lekko rośnie i najciekawsze elementy można spotkać przy końcowym odcinku drogi do szczytu.

Mimo, że z początku nie zakładaliśmy, że za wszelką cenę będziemy starać się dojść do szczytu ze względu na dość ciężkie warunki to jednak ostatecznie Dufourspitze puścił.
Do szczytu dotarliśmy ok. 12-13. Ze względu na trudne warunki pogodowe nieźle dostaliśmy w kość. Każdy z nas to czuł, każdy z nas wiedział, że musimy jeszcze wrócić...
Na powrót zdecydowaliśmy się drugą stroną, gdzie zaczepione były liny konopne. Po dojściu do lin na blokerach zjechaliśmy z grani do podnóża piramidy Dufourspitze co pozwoliło nam na oszczędzenie pewnej ilości deficytowej siły.
Było zdecydowanie zimno. Praktycznie całą granią szliśmy w cieniu. Zjazd był od strony północnej i alpejski listopad dawał w tym miejsu się we znaki.
Oszczędziliśmy siły dzięki zjazdowi po linach, ale każdy z nas wiedział, że w życiu nie ma nic za darmo. Wiedzieliśmy, że za ten luksus musimy teraz zapłacić...

Wchodząc na grań od drugiej storny można było doskonale rozeznać się w sytuacji panującej w okolicy. Można było dobrze przyjrzeć się jak wygląda układ terenu. Bardzo dobrze widoczne było serakowisko na przeciwległym krańcu grani Dufouspizta. Serakowisko, w które właśnie zjechaliśmy na linach.
Niestety nadzieje na to, że może jednak uda nam się znaleźć proste przejście okazały się płonne. Nie było wyjścia, musieliśmy zdecydować się na zjazd z seraka aby umożliwić sobie dotarcie do naszych śladów. Czas nas gonił, słońce było już zdecydowanie nisko.
Aby zjechać z seraka poświęciliśmy jedną tanią śrubę Irbis. Serak miał ok. 20 m wysokości i zjazd z niego był dopełneniem, wisienką na torcie naszego dzisiejszego przejścia.
Zaraz przed zmrokiem ok. godziny 17 udało nam się odnaleźć nasz ślad i szczęśliwie podążyliśmy nim do naszego obozu, w którym znaleźliśmy się ok. godziny 18.
Cały atak szczytowy zajął nam ok. 15 godzin. Dostaliśmy niezły łomot od Dufourspitze, naprawdę było warto :)


Powrót do Zermatt zajął nam jeszcze 2 dni. Głównie ze względu na krótki dzień i nieznajomość terenu. Zaraz po naszym wyjeździe nad Monte Rose wróciły obfite opady śniegu zamykające możliwość względnie bezpiecznego zdobycia szczytu...